Prawa autorskie

Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym blogu są mojego autorstwa i stanowią moją własność.Jeśli jest inaczej-wyraźnie informuję o tym.Proszę nie kopiować ich i nie rozpowszechniać bez mojej zgody.Dziękuję.

sobota, 18 listopada 2017

Taki sobie zwyczjny

      Miało być do noszenia.Żadne tam dziwactwo,bez cudów i fajerwerków.Ot,zwykły kardigan,w uniwersalnym (i najpiękniejszym) szarym kolorze.Włóczka ....

.....leżała już od dawna i czekała na swoją kolej.W końcu wzięłam się za nią w ramach pozbywania się zapasów.Titanic jest dość cienki,przy moim rozlazłym dzierganiu powinnam na 2,5 robić,nawet się przymierzyłam ale uznałam ,że aż tyle cierpliwości to ja nie mam:)).Wzięłam trójeczki i to dłubałam mozolnie chyba z pół roku.Tradycyjnie nie obyło się bez prucia i to -również już tradycyjnie-kilkakrotnego.Sweter miał być robiony w całości od góry,bez żadnego zszywania.Zaczęłam rulonikiem wokół dekoltu....

....i dalej już  nie szło.No nie i już ,wciąż było coś nie tak.W kółko przymierzałam i prułam.A to za wąski,a to za szeroki,to ramiona nie chcą leżeć albo na odmianę rękaw.

Mogłam zrobić go od dołu ale ja się na ten rulonik uparłam ,spodobał mi się i uparcie nie chciałam go pruć.A że uparta to ja być potrafię ,więc tak do rulonika i od nowa:)))W końcu ,po kilku pruciach,robótka uznała się za pokonaną i dalej już szło gładko:)))Od góry po obu stronach  dodałam po parę oczek na biust.Dekolt uformowany rzędami skróconymi.Jak widać szycia na ramionach nie ma,rękawy robione równocześnie z korpusem.

Zapięcie,brzegi rękawów i dół swetra obleciałam szydełkiem i nawet  pikotki sobie gdzieniegdzie zafundowałam:))No bo tak całkiem bez fajerwerków....?:)))))



Po dodaniu od góry tych oczek na biust,sweter automatycznie się rozszerzył na tyle,że tej szerokości wystarczyło jeszcze "na jabłko".Dokładnie tak jak chciałam ,sama jestem zaskoczona jak fajnie to wyszło bo wreszcie mam sweter dokładnie na tyle luźny na ile potrzeba:)))



 Sweter ma z boku fałszywy szew i odrobinę wydłużony tył.

 Znalazłam tylko 4 w miarę pasujące guziki z masy perłowej stąd takie krótkie zapięcie.Ale zastanawiam się nad moim ulubionym rozwiązaniem czyli zatrzaskami.Pomyślę jeszcze.




Zużyłam prawie wszystkie moteczki widoczne na zdjęciu u góry,zostało może parę metrów.Sweter jest dość długi,dość obszerny ale nie za obszerny,dokładnie taki jaki chciałam mieć.Byłby ładniejszy na tych na cieńszych drutach zrobiony ale obawiam się,że raczej w ogóle by go nie było:)))
W każdym razie jestem naprawdę zadowolona bo dokładnie takiego zwykłego sweterka chciałam:))))Noszę i już lubię:))Przy okazji tylko będę musiała może przyprasować lekko brzegi,żeby się nie zawijały i nie falbaniły.


Miłej niedzieli:)))



wtorek, 14 listopada 2017

Baktusik

     Oszalałam kiedyś na punkcie pewnego wzoru,na tyle że zakupiłam ,zrobiłam i....może raz zdarzyło mi się założyć.Viajante było piękne ale....Ale za grube i za duże a poza tym noszą się praktycznie rzeczy najprostsze a takie szalone tylko zajmują miejsce w szafach.Na fali pozbywania się rzeczy niepotrzebnych,wzięłam się też za Viajante.Postanowiłam to to spruć i zrobić sobie coś bardziej przydatnego bo wełenki fajne są i szkoda byłoby się ich pozbywać.
Korzystając z lata wzięłam sobie prucie na działkę i tak z tego szala

 zostało mi to:
Już od dawna miałam na oku pewien wzór na szydełkowy baktus i to różowe merino lace nadawało się na ten projekt idealnie.
Długo się z nim bawiłam,szło marudnie bo Viajante było robone w dwie nitki i trzeba było teraz te nitki znów rozłączyć.Robiłam to w trakcie szydełkowania stąd szło bardzo wolno.
Ale nie spieszyło mi się przecież .W koncu powstał mój baktus.


I myślę,że ten na odmianę będzie intensywnie noszony:))

wtorek, 7 listopada 2017

Dla wnuczków

    Pisałam poprzednio,że coś szyłam.Takie małe co nieco tylko.Muszę jednak powiedzieć,że maszyna przyciąga mnie coraz bardziej i tylko chroniczny brak czasu stoi mi na przeszkodzie.No i koniecznie potrzebuję lepszego sprzętu.
     Ale do rzeczy:)))Starszy wnuczek otrzymał nowy wystrój wnętrza,nowe łóżko  i w ogóle nowe wszystko:)Chciałam się do tego nowego wystroju czymś dołożyć a z braku czasu na coś ambitniejszego,stanęło na poduszce.A żeby nie była zwykła,powstała zamotana.Najgorsze było napychanie jej  wypełniaczem bo nie mogłam znaleźć żadnej odpowiedniej rury,choćby takiej do odkurzacza.Miałam też taką fajną kartonową rurę,byłaby w sam raz ale też ją wcięło.Wszystko pewnie gdzieś w komórce jest w poremontowym bałaganie ale nie było czasu na gruntowne szukanie.W koncu znalazłam kilkunastocentymetrowy kawałeczek jakieś hydraulicznej rurki i tym się posłużyłam.Ciężko było,zwłaszcza że też tkaniny użyłam za mało elastycznej tylko że kolorystycznie mi pasowała.Wyszła taka raczej poduszka-poddupnik:))
       Dla najmłodszego,ośmiomiesięcznego Wiktorka postanowiłam uszyć kocyk do zabawy na podłodze.Chciało mi się bardzo spróbować patchworku ale znów ten brak czasu a tej techniki to ja się dopiero muszę nauczyć.Na razie zgłębiam "na sucho"podczytując blogi i przeglądając tutoriale.Na szczęście przypomniało mi się,że kiedyś kupiłam taką fajną tkaninę w koty,coś w rodzaju obiciówki.Myślałam o jakiejś torbie z tego czy coś w tym rodzaju ale jak prawie wszystko ,leżało i czekało na moją wenę lub wolny czas,a raczej na jedno i drugie.Nadało się akurat i jeszcze na tę ewentualną torbę zostało:))

W środek dałam warstwę ociepliny a pod spód jakąś mniej więcej pasującą tkaninę,kupioną nie wiadomo po co i zalegającą.Pospinałam to agrafkami jak patchwork i przepikowałam tak z grubsza po obrysach kotów.Daję słowo,na mojej opornej maszynie to było wyzwanie,a tu czas mnie jeszcze poganiał.Jakoś to wyszło,obszyłam to jasną lamówką(niestety ta lamówka to kompletna klapa,pośpiech jest jednak złym doradcą) i został mi jeden dzien na wypranie i wysuszenie.Wyprać wyprałam ale jak tu wysuszyć nie mając podwórka.W domu nie wyschnie przez 2 dni,wkładania do suszarki nie chciałam ryzykować.Ponieważ miałam iść na działkę ,w desperacji zabrałam koc ze sobą.Rozciągnęłam jakiś sznurek na ścianie altany i rozwiesiłam go.Na szczęście było słonce:)))Zdążyłam,uff:)))




Wyszedł prawie patchwork ;) 
Ale prawdziwy patchwork chodzi mi nadal po głowie.Przy okazji second hand-owych zakupów,nakupiłam wielkich bawełnianych koszul i mam już fajną kupkę na poczet tych przyszłych patchworków:)))


No kiedyś w koncu będę może trochę czasu miała:)))

sobota, 4 listopada 2017

Drobne zaległości

    Trochę tych zaległości mi się uzbierało gdyż te jesienne miesiące bardzo intensywne były i nie miałam głowy do ich prezentowania.Ponieważ miałam w planie wyjazd,chciałam przedtem jak najwięcej spraw ogarnąć.
Wciąż się pomału przeprowadzam ,co rozpakuję,próbuję sortować,pozbywać się niepotrzebnych rzeczy.Tym razem wzięłam się za włóczki.I się za głowę złapałam!Wcześniej poutykane w różnych miejscach nie rzucały się tak w oczy.

To co widać to tylko część,którą powyciągałam z tych różnych zakamarków.Są jeszcze dwa spore pojemniki,jeden z wełną ,drugi z bawełną.Już od dłuższego czasu jestem na odwyku,włóczek niemal nie kupuję,wyrabiam to co jest ale to jakieś szalenstwo,kiedy ja tego tyle zgromadziłam?!

     Korzystając z pięknej pogody,ogarniałam swoje miejsce pod gruszą.Ogarnianie polegało głównie na paleniu gałęzi pościnanych podczas sezonu i ścinaniu kolejnych.Zamierzam wyciąć trzy jabłonki,być może też czereśnię,zostanie śliwa ,grusza (bo pod czym będę leżeć?:)))i świeżo posadzona brzoskwinia.W zamian zamierzam posadzić kilka jabłonek kolumnowych.Dużych drzew po prostu nie ogarniam,trzeba je ciąć,czasem opryskać a to już dla mnie za trudne.

Zdążyłam posadzić kilka nowych roślin i trochę nowych cebulek tulipanów.A poza tym cieszyłam się ostatnimi pięknymi kwiatami.


I owocami:))Prawdopodobnie też ostatnimi ,przynajmniej z tej jabłonki.

Ten rok okazał się obfity w grzyby i takiej okazji nie można było przegapić.Pierwszy raz od dawna udało mi się połazić po lesie i nawet nie na darmo:))Grzybów było na tyle dużo,że nawet małe zapasy mam:))Nie tylko w słoiczkach ale i w zamrażarce a i ususzyłam też kilka.

I sok z własnych malin.Tego też od dawna już nie robiłam,to pierwsze "słoiki" od lat:))Ilość może niezbyt imponująca ale jeszcze kilka doszło.Mała rzecz a cieszy:))Mało tego ,tak się kuchennie rozpędziłam,że nawet chleb sobie piekłam.W koncu nowiuśki piekarnik niech do czegoś służy ;).Synowa w Szwecji piekła takie chlebki i tak mi posmakowały,że sama też zaczęłam piec.Chlebek jest pyszny,czosnkowy i bardzo łatwy do zrobienia.
Gdyby ktoś chciał spróbować ,to proszę,tu jest przepis.

Biorąc pod uwagę,że miało mnie nie być 1 listopada,musiałam przygotować wszystko wcześniej,między innymi popełniłam taki stroik.
 
Zdarzyło mi się też inne "dzieła"dekoracyjne popełnić,jako wymyślone "na szybko"prezenty:))



 A poza tym cieszyłam się wnukami i starałam się spędzać z nimi jak najwięcej czasu:))


Między innymi odwiedziliśmy z wnuczkiem fajne miejsce we Wrocławiu- Kolejkowo.Jak będziecie mieli okazję,to zajrzyjcie na Dworzec Świebodzki bo tam się to znajduje,warto.

 Poza tym wszystkim jeszcze szyłam ,szydełkowałam i drutowałam ale co, to może już pokażę "następną razą":))

Miłego weekendu:)))

środa, 1 listopada 2017

1 listopada

     Kiedyś 1 listopada był dniem, kiedy  zaczynał się sezon zimowy.Ludziska wyciągali/kupowali palta,futra,nowe kozaczki ,czapki i kapelusze aby to wszystko podczas cmentarnej rewii mody zaprezentować :)).Czasy się jednak zmieniły,zmienił się świat,zmieniły się wartości a przede wszystkim zmieniła się pogoda.Rzadko ostatnio podczas Wszystkich Świętych bywa pogoda na futra,a raczej wręcz odwrotnie.Dziś była taka właśnie odwrotna pogoda-kilkanaście stopni C,piękne słonce,wymarzona pogoda na odpoczynek.I tu gdzie przypadkiem się znalazłam, a jest to na zachód od nas,ludzie odpoczywają.Piękny dzien wykorzystują na rowerowe wycieczki,spacery po lesie,zwiedzanie.Też tak odpoczywałam.


Kilka dni temu znalazłam takie fajne miejsce,idealne na długi spacer.
 Jest w Düren taki zamek na wodzie,zwie się  Schloss Burgau i na to miejsce właśnie trafiłam.












W głównym czy też górnym  zamku odbywają się wystawy,koncerty,organizowane są różne imprezy,również prywatne ,np.wesela.Akurat można było obejrzeć wystawę  Geheimnis Papier (Tajemniczy Papier) na którą składały się instalacje z papieru wykonane przez 18 artystów.Niezwykle ciekawa wystawa i dodatkowy bonus-za darmo:)))Wejście:








Wokół zamku rozciągają się hektary lasu,idealne miejsce do joggingu,spacerów,odpoczynku.



Wygrzewając się na ławeczce pod górnym zamkiem,patrzyłam na dziedziniec poniżej i wyobrażałam sobie jak stukały po tym bruku  konskie kopyta,gdy wpadali tu jeźdźcy na koniach,czy też turkotały koła zajeżdżających karet.










 


 



 W lesie można się zagubić w plątaninie ścieżek,mnie się to dzisiaj przydarzyło,pomyliłam drogi i musiałam ze dwa km drogi nadłożyć :))



Las był pełen ludzi,spacerujących z psami,całe rodziny z dziećmi,biegających i rowerzystów.

Ale dzisiaj przecież Wszystkich Świętych więc gdzie cmentarz?Znając moje zamiłowanie do cmentarzy,nie sądziliście chyba ,że cmentarz sobie odpuszczę.Zwłaszcza,że jest tuż obok zamku,taki mały ,wiejski .



Groby pięknie wysprzątane,ozdobione stosownymi stroikami i roślinami.Zresztą cmentarze są tu zadbane niezależnie od tego czy to święto czy nie.Gdzieniegdzie zapalony znicz ale pusto jak widać,tylko kilka osób widziałam.Niby też obchodzą tu Wszystkich Świętych,podobnie jak u nas, ale jakoś tak bardziej na luzie,bez przymusu,bez szalenstwa.Inaczej.